Dwa tygodnie po rozpoczęciu pracy jako salowy w Szpitalu dla Psychicznie i Nerwowo Chorych we Wrocławiu, Grzegorz był już jako tako zaaklimatyzowany.
Do jego obowiązkół należało utrzymanie korytarzy, łazienek i sal w czystości, wydawanie posiłków, pilnowanie spokoju i w razie czego przywiązywanie niebezpiecznego pacjenta do łóżka. Inni salowi poczuwali się także do pokrzykiwania na pacjentów. Grzegorza to nie bawiło, ale siedział cicho i nie wychylał się.
Przez kilka pierwszych dni brał ze sobą do pracy zapas papierosów i częstował nimi wygłodniałych nikotyny pacjentów. Potem już nie sponsorował, tylko handlował papierosami z przemytu.
Życie na oddziale kręci się wokół papierosów, kawy i posiłków. Pacjenci grali w karty albo w szachy. Pili przemycony na oddział alkohol. Lub kradli spirytus z gabinetu zabiegowego..
Rano, w południe, pod wieczór, posiłkom towarzyszyło disco polo z telewizora. Po posiłkach leki. Ci, których złapano na niełykaniu tabletek, dostawali je rozpuszczone w wodzie. Leki to głownie neuroleptyki.
Przez pierwszy okres brania neuroleptyków, pacjenci się ślinią, leje im się z ust. Są ogłupieni, nie mogą się skupić, dlatego raczej mało kto w szpitalu czyta. Pomiędzy posiłkami snują się po korytarzach i palarni, lub spali. Lub grali.
Jeśli miał zmianę poranną, Grzegorz wymiatał z palarni koszmarne ilości zdechłych ciem.
Do domu Grzegorz wracał zazwyczaj na piechotę. We Wrocławiu są 144 mosty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz