Krzysiek i Józef przypadli sobie do gustu, grali w kultowego szpitalnego tysiąca. Czasem szachy. Józef przewyższał w szachach Krzyśka, więc osłabiał się i grał bez gońców, bez koni. Zdarzył się mat szewski a także królewski.
Do spółki z Olgą wymyślili sposób przemycenia alkoholu na oddział. Olga telefonicznie poprosiła przyjaciółkę, żeby ta kupiła 3 kilogramy pomarańczy, trzy półitrówki wódki i strzykawkę z igłą. Przyjaciółka wstrzyknęła wódkę do pomarańczy - po pół litra na kilogram. Dodała jeszcze od siebie kawę, czekoladę, zupki instant.
Paczka dotarła bez incydentów. Nasiadówa w palarni. Grzesiek cały w nerwach spoglądał na nich przez drzwi. Pomarańcze z wódką smakowały jak łagodny drink. Wszyscy wiedzą, że kolaboracja soku pomarańczowego z wódką zakrawa o mistrzostwo świata, klękajcie narody. Pierwsza odpadła Olga, po dwóch pomarańczach. I poszła spać. Drugi odpadł Krzysiek. zjadł 4 pomarańcze. I poszedł spać. A ten szaleniec Józef, człowiek-przypał zjadł wszystkie (próbował poczęstować Piotra, ale ten nie chciał) i narobił rabanu na cały oddział, że jego krzyki usłyszał Wolecki. Józef wygonił wszystkich z palrni i krzyczał "palarnia jest moja, wypad!". Rozbijał się krzesłami i popielniczkami.
Grzesiek wiązał go do łóżka, klnąc pod nosem na czym świat stoi, martwił się, że zaraz będzie musiał wiązać Olgę.
Olga spała jak dziecko. Wstała jak nowo narodzona. Krzysiek długo nie mógł zasnąć, dręczy ł go nieprzyjemny helikopter. Myślami rozmawiał z pająkiem mieszkającym w jego prawym oku. O Piotrze. Na drugi dzień nic nie pamiętał. Rano wstał jak nowo narodzony. Józef wstał półtorej doby później. Nie jak nowo narodzony.
Wolecki nie wyciągnął innych konsekwencji poza pasami. Nie poczuwał się do karania dorosłych ludzi, zwłaszcza że ten przypadek był w ciężkim stanie psychicznym. I ze względu na to, że niezależnie od tego był łapówkarzm, ale potrafił wykrzesać z siebie jeszcze trochę empatii dla pacjentów. Po wielu latach w zawodzie nie stał sie cyniczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz